piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 8 "Fritz"

Po chwili stania w miejscu, Mike i Martin wrócili do grania na konsoli. 
-Ale jeśli wszyscy stróże nocni mają wolne... to kto pilnuje w nocy pizzerii? -zapytałam się wszystkich (oprócz Martina.)
-Gdzie pracujesz? -zapytał mnie Martin.
-W Freddy Fazbera's Pizza... -odpowiedziałam.
-To tam gdzie są te króliczki i misie? -zapytał.
-Tak. 
-Hahahah... pilnujesz zabawek żeby nie uciekły? 
-Tak, pilnuję słodkich króliczków żeby nie uciekły. *i mnie nie zabiły* -odpowiedziałam i w tym samym czasie Mike krzyknął:
-Pad się rozwalił! 
-Tym razem to nie ja -powiedział Martin.
-Mike rozwalił pada, bo jego drużyna przegrała w deathmatch'u! -krzyknął Jeremy.
Zrobiłam poker face'a.
-On sam się popsuł... jakiś słaby był... -powiedział Mike.
-Taa... przed wczoraj go kupiłam... -powiedziałam. 
-Wróćmy do tematu z przed dziesięciu minut... to kto pilnuje animatronów? -zapytałam znów.
-Pożycz telefon to zadzwonię do szefa -powiedział Mike.
-Lepiej nie, bo jak ci wolne odbierze to mi jeszcze telefon rozwalisz... -powiedziałam śmiejąc się.
-Dobra, dobra, ja zadzwonię... kurde jednak nie... hajsu nie mam -powiedziała Laura.
-W takim razie ja zadzwonię -powiedział Martin.
Wszyscy się na niego spojrzeli. 
-Ale wiesz w ogóle o co chodzi? -powiedział Jeremy.
-Nie -odpowiedział Martin. Jeremy spojrzał na niego po czym zadzwonił do szefa. Słuchaliśmy chwilę rozmowę, po czym Jeremy się rozłączył.
-Fritz... Fritz Smith...skądś znam te nazwisko... szef mówił jeszcze że szuka jednego pracownika... -powiedział po czym usiadł na fotelu i zauważył że nie wypił kakałka.
-Ja mogę... -powiedział Martin.
Spojrzałam na niego, po czym znów spojrzałam na Laurę...
-Jeśli naprawdę chcesz tam pracować... idź do Freddy Fazbear's Pizza. Teraz... mogę iść z tobą... -powiedziałam.
-Jasne! -powiedział Martin. Za chwilę udaliśmy się do pizzerii. Martin wszedł do biura szefa, i za jakieś pięć minut wyszedł.
-Mam pracę! -powiedział- sześć godzin siedzenia w biurze i nic nie robienia! *No nie wiem, czy nic nie robienia...* Poszliśmy do domu... za jakieś pół godziny Mike i Laura poszli do domów. Martin poszedł ubrać się w ubrania do pracy.
-Myślisz że mam iść z nim? Nie wiadomo czy ten cały Fritz wie jak obchodzić się z animatronikami, a jeśli on nie będzie wiedział obu ich zabiją już o pierwszej w nocy. -zapytałam Jeremy'iego.
-Lepiej z nim idź... tylko siedź gdzieś w kącie, czy coś... jeśli nie będą wiedzieli jak sobie poradzić pomożesz im. -odpowiedział.
Dzień zleciał dość szybko... o 20 ubrałam się w strój nocnego stróża i zjadłam kolację. 23 byliśmy w pracy.
-Po co idziesz ze mną do pracy? -zapytał znudzony Martin.
Nie odpowiedziałam. Gdy weszliśmy do biura na krześle siedział dość młody chłopak. Miał rude włosy i okulary *Rozumiem że to Fritz?*. 
-Myślałem że będzie jeszcze jeden stróż, a nie dwóch... -powiedział Fritz.
-Mnie tu nie ma... może to trochę dziwnie zabrzmi, ale jestem tu by pilnować jego. -powiedziałam i wskazałam palcem Martina, po czym usiadłam w kącie na kartonie. Wybiła 12... przyglądałam się trochę jak pracuje Fritz... chyba jednak kiedyś tu pracował... patrzył w kamery, nakręcał pozytywkę. Była trzecia gdy do biura wbiegł Foxy.
-CO TO JEST?! -krzyknął Martin.
-Foxy... -powiedziałam. Za chwilę Fritz wziął do ręki latarkę i oślepił lisa. 
-Czemu on wbiegł do biura? Przecież w dzień jest taki grzeczny... nie chce mnie zabić... -powiedział przerażony Martin.
-Siadaj tu -powiedziałam i wskazałam ręką na karton.
Martin usiadł a ja podeszłam do drzwi. Fritz mówił czy coś się zbliża, a ja zamykałam drzwi. W końcu wybiła 6.00. Pożegnałam się z Fritz'em  i zawołałam Martina.
-Chodź... 
Martin wstał i wyszliśmy z biura. Gdy wróciliśmy do domu Jeremy od razu mnie zapytał:
-Poradzili sobie?
-Fritz chyba kiedyś już tam pracował. Gdy tylko do biura wbiegł Foxy musiałam zmienić Martina bo tak się bał że siedział całą noc na kartonach... -odpowiedziałam.
O 7 położyłam się spać. Obudziłam się o 14 i poszłam do Laury. 
-Hej -przywitałam się (czyt. weszłam do jej domu i krzyknęłam HEJ!)
-Cześć. -odpowiedziała- no i co? Fritz umiał obsługiwać się kamerami?
-Chyba wcześniej już tam pracował... -odpowiedziałam.
-A fajny jest? -zapytała.
-A co ja Wikipedia jestem? Powiedziałam do niego dosłownie jedno zdanie... Laura.
-A jaki ma kolor włosów? 
-Jest rudy... -odpowiedziałam.
-Serio? 
-Noo, ja tam nie mam nic do rudych... haha -powiedziałam.
Laura przytaknęła. Wyglądała trochę jakby się zakochała... w osobie której w życiu nie widziała na oczy. 
-Chcesz do niego numer? Hahah -zapytałam ją śmiejąc się. 
-Masz?
-Nie, ale Jeremy ma...
-Dawaj! 
-Gadaj z Jeremy'm.
-Okej -powiedziała szeroko się uśmiechając.
O 15 poszłam do domu. Jeremy akurat siedział w salonie więc zapytałam.
-Ej, ty masz numer do Fritz'a nie? 
-Mam... -odpowiedział chłopak- a co? Chcesz?
-Laura chce...
-Aaha -powiedział Jeremy.
Podałam Laurze numer i usiadłam na :mojej ukochanej: kanapie. Myśląc sobie o niczym przypomniało mi się że Martina nie ma w domu. 
-Chodź w sumie, po co go szukać? 
-Co mówiłaś? Nie usłyszałem -zapytał Jeremy.
-Nic, nic... 

















czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 7 "Martin i jego debilstwo"

Ten rozdział jest pisany pod wpływem moje siostry. UWAGA!


Pojechaliśmy do pracy o 22 (chcieliśmy jeszcze zjeść kolację...). W jadalni było jeszcze trochę dzieci i rodziców, więc usiedliśmy na samym końcu. Zamówiłam frytki, a Jeremy pizzę. *Zdążył już wytrzeźwieć, haha* Gdy zjadłam zauważyłam Mike'a przy drzwiach. Wstałam i podeszłam do niego.
-Cześć -powiedziałam.
-Cześć -odpowiedział-niezła wczoraj była impreza, co nie? -powiedział i cicho się zaśmiał.
-Noo...-odpowiedziałam.
-Pewnie nic nie pamiętasz? -zapytał.
-Tak. -odpowiedziałam śmiejąc się.
-Może i lepiej... -powiedział po czym odszedł.
Zrobiłam pytającą minę (bardziej do siebie) i poszłam z powrotem. Gdy poszliśmy do biura była już 23.40.
-Sprawdź czy kamery działają, ja sprawdzę wentylację. -powiedziałam.
Jeremy kiwnął głową i zaczął sprawdzać kamery. Ja nakręciłam jeszcze pozytywkę i usiadłam na krześle obok biurka. Wybiła 12, za chwilę przyszła Chica i zaczęła się drzeć (tak jak wczoraj). O 4 przyszedł Foxy, a o 5 Balloon Boy. Oczywiście BB musiał zabrać baterie...
-Jeremy... Balloon Boy zabrał baterie z latarki! -krzyknęłam.
Jeremy podszedł do animatronika (?) i wyrwał mu baterie z ręki. Przez Balloon Boy'a nie spojrzałam na kamerę na której zazwyczaj stoi Springtrap i...
-Springtrap zbliża się do biura! -powiedziałam ze strachem w oczach.
W tym czasie Springuś stał już przy szybie. Skończyła nam się energia, więc nie mogliśmy zamknąć drzwi. Springtrap wszedł do biura... byłam sparaliżowana przez strach, nie mogłam się ruszyć. Springtrap złapał Jeremy'iego za ramię.
-Miło Cię znów widzieć Jeremy... -powiedział i zaczął ciągnąć go w stronę sceny. Sparaliżowana nie mogłam się ruszyć. Za chwilę jednak przełamałam strach i pobiegłam w stronę sceny. Byli tam Freddy, Spring, Bonnie i Foxy.
-To co z nim zrobimy? -usłyszałam mechaniczny głos Foxy'iego.
Wbiegłam do pomieszczenia i zaczęłam drzeć się na wszystkie animatroniki które tam były. Na szczęście wybiła 6.00 i animatroniki* (*czyt. głupie cwele) puściły Jeremy'iego, po czym poszły na swoje miejsca. Jeremy sparaliżowany strachem nie mógł się ruszyć.
-Nic ci nie jest? -zapytałam troskliwie.
-N-nie, n-nie -odpowiedział.
-Chodźmy do domu... -powiedziałam.
Jeremy kiwnął głową i pojechaliśmy do mojego mieszkania. Gdy usiadłam na fotelu by pooglądać telewizję zadzwonił Mike.
-Halo?
-Cześć, tu Mike. -zaczął rozmowę.
-No mów co chcesz. -powiedziałam ziewając.
-Nadal nie wiesz co wydarzyło się na imprezie? -zapytał.
-Nie, i nie chcę wiedzieć... choć może... -odpowiedziałam.
-Całowałaś się z Jeremy'm -powiedział.
-Zmień dilera Mike, zmień dilera...
-Nie martw się, nie ćpam. Haha... -powiedział
-W takim razie więcej nie pij... -powiedziałam i prawie wybuchnęłam śmiechem.
-Hahaha bardzo śmieszne. -odpowiedział- ale to co mówię jest prawdą.
-Weź nie pierdziel Mike,  tylko lepiej do pracy idź. -powiedziałam.
Później opowiedziałam Mike'owi o "wypadku" Jeremy'iego, pożegnałam się i rozłączyłam.
Włączyłam telewizor i chwilę pooglądałam, włączyłam wiadomości i prawie zakrztusiłam się śniadaniem.
-Jeremy! Chodź szybko! -krzyknęłam.
Jeremy podbiegł i zaczął patrzeć z zaciekawieniem w telewizor. W wiadomościach leciało coś takiego: "W 1987 r. w pizzerii Freddy Fazbear's Pizza zaginęła piątka dzieci. Prawdopodobnie zostały zamordowane, lecz ich ciał nigdy nie odnaleziono. Pizzeria znajdowała się w Londynie. Rodzice dzieci skarżyli się na smród pochodzący z animatroników, bądź krew w okolicach oczu i ust."
-Myślisz że ciała tych dzieci są w animatronikach? -zapytał Jeremy.
-Yhym -odpowiedziałam.
Później położyłam się spać cały czas myśląc o animatronikach...

                                                                   ***
Jutro był pierwszy dzień świąt, miał przyjechać mój brat Martin... dawno go nie widziałam. Poszłam do pracy na dzienną zmianę z Mike'm. Przyszłam do pizzerii o 5.40... było pusto na ulicach *Jak to w dzień przed świętami.*
-Cześć -przywitałam Mike'a.
-Cześć -odpowiedział Mike.
Za chwilę poszłam zobaczyć co ze starymi animatronikami. Dzień zleciał szybko. Mike gdy dowiedział się że przyjeżdża do mnie brat pozwolił mi wrócić do domu wcześniej. Wróciłam do domu o 19. Gdy podeszłam do drzwi mieszkania zobaczyłam przez okno samochód Martina. Zbiegłam po schodach i wybiegłam na dwór.
-Martin! -krzyknęłam do niego.
-Cześć siostrzyczko! -odpowiedział- pół godziny na ciebie czekałem!
-W pracy byłam, wiesz? -powiedziałam.
-Byłem pod mieszkaniem, dzwoniłem telefonem. A ty co? Nie odbierasz! -powiedział.
-Nikt ci nie otworzył? -zapytałam.
-Nie? -odpowiedział Martin.
-Dobra, chodź -powiedziałam.
Weszliśmy do mieszkania. Jeremy najwyraźniej siedział w swoim pokoju. Pokazałam Martinowi jego pokój i zrobiłam kolację. Pogadaliśmy trochę i MUSIAŁA, po prostu musiała przyjść Laura (była 22)
-Cześć? -powiedziałam do niej.
-Cześć. -odpowiedziała.
Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć do drzwi przyszedł Martin i krzyknął "Cześć". Tak, Laura nie znała Martina i zrobiła dziwną minę.
-To mój brat. -powiedziałam.
-Ahaa -odpowiedziała Laura z miną taką samą jak wcześniej.
-Martin idź stąd, okej? -powiedziałam z groźną miną.
Gdy :debil: Martin sobie poszedł Laura zaczęła mi opowiadać. Nie, nie słuchałam jej. Gdy sobie poszła była już 22.30. Usiadłam na fotelu, i przypomniałam sobie o czymś genialnym o którym mój mózg nie powinien nigdy zapomnieć: Nie zjadłam kolacji! Jeremy akurat wychodził do pracy. Na szczęście zdążyłam do niego powiedzieć:
-Nie zwracaj uwagi na typa z brązowymi włosami, to debil czyli mój brat. Coś podobnego do Mike'a. -powiedziałam uśmiechając się.  Zrobiłam sobie gorące kakałko i usiadłam na kanapie. Martin (jak to Martin) grał na (MOIM) PlayStation.
-Skąd masz GTA? -zapytał
-Kupiłam, wiesz? -odpowiedziałam.
*Powinnam zapoznać go z Mike'm, znalazł by sobie przyjaciela na swoim poziomie.*  Nudziło mi się z Martinem, więc poszłam spać. *Haha* Obudziłam się w nocy o 4, idę po wodę (miałam kubek w salonie) więc musiałam tam iść...  patrzę, a tu Martin gra.
-Weź to wyłącz... ile ty masz lat? -zapytałam.
-23 -odpowiedział.
-Chcesz poznać takiego jednego typa? *Na twoim poziomie? Dobra, Mike nie gra po nocach w GTA... chyba* -zapytałam.
-Jasne! -odpowiedział.
-Haha, jutro do niego zadzwonię... -powiedziałam i wreszcie wzięłam kubek. Poszłam spać i obudziłam się o 9... zrobiłam sobie śniadanie (i znowu wypiłam kakałko). Poszłam się ubrać (byłam w piżamie) i... ZADZWONIŁ MIKE!
-Siemanko! -zaczął.
-Czego chcesz? -odpowiedziałam.
-A nic... i zaczął opowiadać (Tak, nie słuchałam go.) Mówił coś tam o jakiejś tam dziewczynie i coś tam...
-Dobrze że dzwonisz... mam dla ciebie kolegę...-powiedziałam próbując powstrzymać się od śmiechu.
-Taa... niby jakiego? -zapytał.
-Mojego brata... Martina.
-Hhaha, nie dzięki.
Za chwilę gdy poszłam do salonu powiedziałam do Martina:
-Widzisz... nawet człowiek z twoim poziomem intelektualnym nie chce się z tobą zaprzyjaźnić.

O 13 zaprosiłam Mike'a i Laurę na kawę (i kakałko!). Gdy siedzieliśmy przy stole przyszedł Martin z kawą w ręku i usiadł na fotelu, po czym ogarnął że w salonie siedzą jeszcze dwie osoby.
-Eee... przedstawiam wam mojego brata Martina -powiedziałam.
-Yyy, cześć -powiedział Mike.
Martin skinął głową i wrócił do picia kawy.
-Mike idź pograj sobie z Martinem w GTA V. -powiedziałam próbując się nie śmiać.
-Masz GTA V ?! -powiedział i podszedł do Martina.
-Taak, mam GTA V.
Gdy (chłopcy) sobie poszli,  zaczęłyśmy z Laurą gadać (ona zaczęła gadać.) Po kilku minutach do salonu przyszedł Jeremy z kubkiem kakałka i usiadł na tym samym fotelu co Martin. *Może jednak ich powinnam ze sobą zapoznać?*. Po chwili zorientował się że w salonie siedzą jeszcze Laura, Mike i Martin.
-Co to za zbiegowisko? -zapytał.
-Zaprosiłam ich na kawę, ale jednemu spodobało się GTA. -odpowiedziałam z dziwną miną.
-Ahaa. -powiedział.- Macie jeszcze jednego pada? -zapytał chłopaków.
-Jest, jest. Siadaj stary. -powiedział Mike.
-I teraz się chłopcy zaprzyjaźnią... -powiedziałam do Laury.
Laura przytaknęła.

I za chwilę stało się coś takiego:
Dzwonek zadzwonił i gdy otworzyłam drzwi grupa trzynastolatków zaśpiewała "Z buta wjeżdżam" Hahahaha... Mike i Martin to usłyszeli i się do nich przyłączyli.
-Debile mnie otaczają! -powiedziałam i zamknęłam drzwi.












poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 6 "Pożar"

Za godzinę wszyscy spotkaliśmy się w kawiarni. Byli Mike, Laura, Jeremy i ja.
-No to powie mi ktoś wreszcie o co chodzi?  -zapytałam spoglądając na pobladłą twarz Jeremy'iego.
-Eee, dom w którym mieszkał Jeremy... spłonął. -powiedział cicho Mike.
-Jak to "spłonął"? - zapytałam zszokowana.
-No i... nie mam gdzie mieszkać -powiedział Jeremy.
Rozmawialiśmy wcześniej z Laurą i powiedziała że masz całkiem duże mieszkanie...
-T-to prawda... -odpowiedziałam już trochę spokojniej- mam oddzielny pokój z łóżkiem więc...
-Oczywiście możesz się nie zgodzić... -dodał Jeremy.
Nie, nie, zgadzam się. Niech to będzie zapłata za podwiezienie do szpitala. -odpowiedziałam lekko uśmiechając się. Nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać...
Pożegnaliśmy się i pojechałam z Jeremy'm do "jego" nowego domu.
-Naprawdę nie wiem jak ci dziękować! -powiedział i przytulił mnie.
-Dokładnie to jestem Jeremy Fitzgerald i mam 19 lat. -przedstawił się.
Uśmiechnęłam się.
-Chcesz coś do picia? -zapytałam.
-Nie dzięki. -odpowiedział.
Pokazałam mu resztę domu i jego pokój.
-Może chciałbyś żeby ktoś zastąpił cię w pracy? -zaproponowałam - Laura może wziąć nocną zmianę.
-Nie, nie. -odpowiedział szybko.
-Na pewno?
-Na pewno.
-Dobra,  ja idę spać.  Jakbyś coś chciał to mnie obudź. -powiedziałam.
-Ok, jeszcze raz dzięki -podziękował.

                                                    ***
Obudziłam się o 20 *jak zwykle*... ogarnęłam się i poszłam z Jeremy'm do pizzerii.  *mieliśmy wspólną zmianę.* O 12 od razu przyszła Chica, ale zdążyłam zamknąć drzwi.
Ciągle przychodziły animatroniki. O 4 przyszedł nawet Springtrap... o 5.40 skończyła się energia.
-Pobiegnij do generatora! -powiedział do mnie Jeremy ze strachem w oczach.
Kiwnęłam głową i wybiegłam z biura w stronę piwnicy. Przy pokoju zabaw zauważyłam Marionetkę *od dziś nazywam ją Pulpet*, która ruszyła za mną swoimi kościstymi odnóżami...
-Wal się tępa dzido! -warknęłam do Pulpeta na całą pizzerię.
Wreszcie dobiegłam do piwnicy i włączyłam prąd. Niestety... Marionetka stała już w wejściu. Przebiegłam jej pod nogami i ruszyłam do biura *brawo ja*.
-Dzięki -powiedział Jeremy.
Kiwnęłam tylko głową i usiadłam do kamer.
-Nakręć pozytywkę. -powiedziałam do Jeremy'iego.
Kiwnął głową i zrobił co powiedziałam. O 5.58 do biura wbiegła Chica i zaczęła się drzeć:
-PIZZA!! PIZZA!!
-Zamknij się okej? -wrzasnęłam na tą tępą kurę...
I wybiła 6.00. Po dziesięciu minutach byliśmy już w domu.
-Dostałam od znajomych zaproszenie na imprezę... -zaczęłam- nie chciałbyś może iść ze mną? Jutro mamy wolne więc...
-No nie wiem... -powiedział Jeremy.
-Będzie Mike...
-No dobra. Kiedy? -zapytał.
-Dziś o 22. -odpowiedziałam.
Jeremy przytaknął i poszedł do swojego pokoju. Też poszłam do swojego pokoju i zasnęłam.
O 20 ubrałam się w sukienkę i zaczęłam szukać szpilek o tym samym kolorze co sukienka. Nie było to zbyt łatwe ale w końcu znalazłam. Była już 21 *ile czasu ja tego szukałam?*. Zaczęłam robić makijaż. *Nie martw się, nie było to mnóstwo tapety. Tylko rzęsy, szminka i cienie.*
Dopiero o 21.40 Jeremy wyszedł ze swojego pokoju. Ubrał się w niebieską koszulę w kratę i czarne spodnie. *zawsze to ubiera.*
-Woow. -powiedział patrząc na mnie. *Zapomniałam że widział mnie tylko w wersji "Bandaże, czapka i kitka.*  O 22 przyszedliśmy do klubu w którym trwała już impreza. Mike był już na miejscu. Usiedliśmy przy barze.
-Trzy drinki. -powiedział Mike.
-Może coś innego dla pani? -zwrócił się do mnie barman.
-Nie, dzięki. -odpowiedziałam.
Wypiłam kilka drinków, a dalej to już powiem w streszczeniu: poszliśmy potańczyć, pogadałam ze znajomą i później już rzeczy które Cię nie interesują.
                                                                        ***
Obudziłam się u mnie w domu, lekko bolała mnie głowa. *kurna...* Poszłam do salonu, gdzie spał Jeremy. *Spał na podłodze. Buhaha* Usiadłam na fotelu próbując przypomnieć sobie co stało się wczorajszej nocy, ale za Chiny nie mogłam.  Chwilę później obudził się Jeremy.
-Cześć. -powiedziałam z dziwnym uśmiechem.
-Sześć -odpowiedział i od razu wstał. (tłumaczenie: Cześć.) -A nie chciałem iść na tą impreze... nie chciałem...
-Trzeba było nie iść. -powiedziałam uśmiechając się do niego.
-Wiesz że się całowaliśmy? -zapytał Jeremy.
-Weź... nie pierdziel mi tu głupot tylko lepiej idź spać. -odpowiedziałam.




środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 5 "Jeremy i jego NIE nakręcanie pozytywki..."

Obudziłam się wcześnie rano. Była 7... Ogarnęłam się i zjadłam śniadanie. Nic ciekawego nie leciało w telewizji... *Wiem! Pójdę z Laurą do pizzerii na śniadenie* Podeszłam pod jej dom (mamy do siebie kilkaset metrów) i zapukałam (czyt. Wbiegłam do jej domu krzycząc "cześć"). Siedziała przed telewizorem i oglądała telewizję. Spojrzała na mnie  i przywitała się. (Czyt. Co ty tu robisz?!)
-Eee... Chciałabyś może iść do pizzerii? -zapytałam.
-Nie jadłam jeszcze śniadania więc... chętnie! -odpowiedziała z uśmiechem -polubiłam tą pracę...
Nic nie odpowiedziałam, uśmiechnęłam się tylko.
O 9 byłyśmy już w pizzerii. Zamówiłyśmy zestaw kanapek *były mega* i rozmawiałyśmy o pracy... 
-Mogę zapytać dlaczego chodzisz w ubraniach do pracy? -zapytała mnie z dziwną miną.
-Lubię chodzić po pizzerii w ubraniach do pracy. -odpowiedziałam z głupią miną.
Laura podeszła do mnie powiedziała: -Ta praca zryła ci banie.- i poklepała mnie po plecach.
-Wiem- odpowiedziałam. *Tak, ta praca zryła mi banie.*
Gdy gadałyśmy zauważyłyśmy Mike'a w jadalni.
-Cześć! -krzyknęłyśmy *niestety* równocześnie.
-Cześć -odpowiedział- dlaczego znowu chodzisz w mundurze? *Czyli tak to się nazywa?*
-Przygotowałam się do nocki. -odpowiedziałam.
-Czyli nie zapomniałaś że tu pracujesz? -zapytał drwiąco Mike.
-Nie, nie zapomniałam. -odpowiedziałam lekko oburzona. *Jak miałabym niby zapomnieć?*
Mike sobie poszedł *na szczęście* i znów zaczęłyśmy gadać. Gdy skończyłyśmy rozmawiać była już 11. 
- Może przejdziemy się do parku? -zaproponowałam.
- Chętnie. -odpowiedziała Laura, która chyba naprawdę miała ochotę na spacer *zdarza się to raz na RUSKI rok.*
Gdy doszłyśmy do parku zaczęłyśmy rozmawiać:
-Dlaczego nie jesteś na dziennej zmianie? -zaczęłam.
-Wolne mam. -odpowiedziała z uśmiechem (chyba zaczęło ją męczyć chodzenie do pracy nawet w niedzielę. Pewnie dlatego że należy do rodziny kanapowców, hah)
-Czyli na noc też nie idziesz?
-Nie.
-To z kim ja mam zmianę? -zapytałam zaciekawiona, oczywiście nikt nie mógł powiedzieć mi z kim teraz będę miała zmiany gdy wyszłam ze szpitala.
-Chyba z Jeremy'm. -odpowiedziała.
-Aaa, ok. Dzięki za wiadomość. -powiedziałam i uśmiechnęłam się. *z powodu że ktoś mi wreszcie powiedział...*
Gdy wróciłam do domu była już 14. Położyłam się spać i obudziłam się o 20. Za chwilę zadzwonił szef.
-Halo?
-Dzień dobry. -przywitał się.
-Dzień dobry. -odpowiedziałam.
-Czy mogłabyś zastąpić Vincenta przez cały tydzień? -zapytał.
-Oczywiście, coś się stało? -zapytałam.
-Musiał gdzieś wyjechać... -odpowiedział szef. -czyli załatwione?.
-Tak.
-Dobrze, cieszę się. Do widzenia. -powiedział.
-Do widzenia. -odpowiedziałam.

                                                                  ***
O 23 poszłam do pracy. Przywitałam się z Jeremy'm i usiadłam w biurze. Do drugiej nic się nie działo *jak zwykle* później wyskoczyła Marionetka.
-Jeremy. Czemu nie nakręciłeś pozytywki?! -wrzasnęłam na niego jednocześnie uciekając przed tym czymś.
-Myślałem że ty ją nakręciłaś! -krzyknął z drugiego końca pokoju.
-Trzeba było się zapytać! Teraz odciągnij tego cwela ode mnie!
Jeremy wziął do ręki kanapkę... i rzucił nią w Marionetkę. Ta złapała kanapkę swoimi *ohydnymi* rękami i wyszła z biura.
-A-aha...nie wiedziałam że Marionetki lubią kanapki z dżemem...-powiedziałam próbując nabrać powietrza.
-No widzisz. -powiedział Jeremy-nic ci nie zrobiła?
-Jedyne co, to rozdrapała mi ranę. -odpowiedziałam. *musiała, po prostu musiała*
-Może zadzwonić po pogotowie? W końcu to rana którą ci operowali... -zaproponował.
-Nie, co im niby powiesz? Że jesteśmy w przeklętej pizzerii i Marionetka która sama się rusza rozdrapała mi ranę? Nie uwierzą. -powiedziałam.
To co robimy? -zapytał.
-Nic...jeśli mam się wykrwawić, to nawet gdybym była w szpitalu wykrwawiłabym się w poczekalni. *to akurat prawda.*
Reszta nocy minęła spokojnie, bez głupich Marionetek. Jedynie raz przyszła Toy Chica. Gdy nastała szósta od razu poszłam po klucz od pizzerii. 
-Zawieźć cię do szpitala? -zapytał Jeremy.
-Jeśli mógłbyś... *niestety coś mnie podkusiło żeby nie brać samochodu* -odpowiedziałam.
-W którym szpitalu wtedy cię operowali? -zapytał mnie.
-Na Wall Street.  -odpowiedziałam.
-Dobra...
Za jakieś 10 minut dojechaliśmy na miejsce. Iść z tobą? -zapytał Jeremy.
Nie musisz. Dzięki za troskę. -powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
W szpitalu od razu gdy zgłosiłam się do recepcji, poszłam do gabinetu.
-Dzień dobry. -powiedział lekarz- Panna Philips?
-Tak -odpowiedziałam.
-Domyślam się że chodzi o rękę?
-Tak.
Lekarz zdjął mi opatrunek i osłupiał. Szwy były przedarte, a rana rozdrapana...
-Co pani sobie zrobiła?!
-Yyy... to bardzo długa historia...
-Dobrze. Założę nowe szwy, ale blizna zostanie.
Założono mi nowe szwy i po kilku godzinach wróciłam do domu. Byłam tak zmęczona że marzyłam tylko o położeniu się. Wzięłam gorącą kąpiel i poszłam spać.
Obudziłam się o 19. Byłam w ubraniu nocnego stróża, więc byłam gotowa do pracy. Poszłam do Laury i zaczęłyśmy rozmawiać. Laura dopiero teraz zauważyła bandaż.
-Znowu zrobiłaś sobie coś w rękę?  -zapytała.
-Szwy miałam nowe wkładane. -odpowiedziałam.
-bo..?
-Marionetka... -odpowiedziałam krzywiąc się.
-Aaa...
-Dobra, muszę iść mam nocną zmianę.  Na razie! -pożegnałam się.
-Cześć!  -odpowiedziała Laura.
         
                                ***
Dziś przyszłam do pracy trochę wcześniej.  Była 22.
Przywitałam się z Jeremy'm i poszłam do biura. Jeremy poszedł za mną. *chyba coś chciał*
-No i jak ręka? -zapytał.
-Nowe szwy... -odpowiedziałam.
-Mogłaś zadzwonić ze szpitala, odwiózł bym cię. -powiedział.
-Nie chciałam Cię budzić... a poza tym, nie powinieneś się aż tak o mnie martwić.  -odpowiedziałam.
Jeremy tylko się zarumienił *była to CHYBA jego reakcja naturalna. * i wybiła 12. Przez całą noc nie przyszedł żaden animatronik. *to chyba dobrze* cały czas się nudziliśmy aż w końcu wybiła 6.00!
-Masz ochotę na śniadanie? -zaproponował Jeremy.
-Jasne! -odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.
Za 5 minut spotkaliśmy się w jadalni. Na śniadanie była pizza i kawa. Rozmawialiśmy i śmieliśmy chyba na całą pizzerię. Po chwili zadzwonił telefon Jeremy'iego.
-Zaraz przyjdę. -powiedział i odszedł trochę od stolika.
Za jakieś 5 minut Jeremy podbiegł do stołu powiedział coś pod nosem i wziął portfel.
-Natalia. Muszę iść! To bardzo pilne!
Gdy skończyłam jeść poszłam do domu.























wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 4 "Wyzwania"

Ogłoszenia parafialne: Teksty oznaczone gwiazdką * są myślami np. *no i dobrze*. Koniec ogłoszeń parafialnych. W końcu rozdział ma długość prawdziwego rozdziału :D Rozdział pisany pod wpływem LSD





Poszłam do domu. Gdy doszłam była 14.40 więc miałam dużo czasu żeby się ogarnąć. Tak bardzo chciałam być w pizzerii... wpadłam na fajny pomysł. Ubrałam się w koszulę, ciemne długie spodnie, moje kochane czarne glany, czapkę z napisem "Security" przeznaczoną do pracy w dzień i nie zapomniałam o plakietce. Podjechałam samochodem do pizzerii i weszłam do budynku. Chodziłam trochę po kuchni, biurze, jadalni i w końcu przechodząc przez korytarz zobaczyłam Mike'a rozmawiającego z Jeremy'm. Przeszłam obok nich i powiedziałam "Cześć" chyba mnie nie zauważyli... ale za kilka sekund obaj równocześnie się obrócili i zaczęli się na mnie gapić wzrokiem "że co?"
-Co ty tu robisz? - zapytał Mike.
-Yyy... pracuję? - odpowiedziałam z drętwym uśmiechem.
-Miałaś odpoczywać. Idź do domu... - zaczął Jeremy
-Nie! W szpitalu zbyt się wynudziłam żeby teraz siedzieć w domu... - odpowiedziałam.
-Musisz odpoczywać... -zaczął Mike.
-Nie, nie muszę.
Jeśli nie chcesz z własnej woli zrobimy to inaczej... -powiedział Mike.
Ja zaczęłam uciekać, a Mike mnie gonił.
-Mike! -krzyknął za nim Jeremy - Nie wygłupiaj się! Zostaw ją!
Schowałam się do schowka na narzędzia... tak walnęłam banią o kaloryfer i zdarłam bandaż *Brawo ja* siedziałam przy drzwiach i nasłuchiwałam czy Mike lub Jeremy idą... usłyszałam głos Jeremiego "Natalia, wychodź!" postanowiłam że się poddam i nacisnęłam na klamkę... ale drzwi były zamknięte. Zaczęłam w nie kopać *tak, były z metalu*.
                                               
                                                               ***
Mike pobiegł za Natalią. Zacząłem go wołać, za chwilę przyszedł.
-Nie ma jej. Schowała się gdzieś... -powiedział Mike.
-A-ale wiesz jakie są drzwi w tej pizzerii? -zacząłem.
-Nie, nie wiem... -spojrzał na mnie z pytającą miną.
-Jeśli weszła do pomieszczenia z metalowymi drzwiami to już po niej...-kontynuowałem.
-Jak to "po niej" ?! -zapytał.
-Nie mamy teraz czasu na opowiadania! Wal we wszystkie metalowe drzwi! -tak jak powiedziałem tak zrobiliśmy.
-Natalia! Natalia! -darliśmy się na całe gardło.
Gdy podszedłem do schowka usłyszałem głos Natalii a dokładnie "Bonnie! Wal się cwelu!". Zawołałem Mike'a i opowiedziałem o sytuacji. Mike zaczął wyważać drzwi. Wreszcie się udało! Otworzyliśmy drzwi, ale Natalia chyba nie potrzebowała pomocy...

                                                               ***
Mike i Jeremy wyważyli drzwi. Zobaczyli mnie siedzącą sobie na Bonnie'm i zrobili głupie miny.
-Dzięki. -podziękowałam i poszłam do kuchni.
Mike i Jeremy pobiegli za mną.
-Co ty masz na ręce? -zapytał Jeremy.
-Opatrunek. -odpowiedziałam krótko.
-Niby z czego? -zapytał Mike.
-Emm... z futra Bonnie'ego. -odpowiedziałam- gdybym je wyprała byłby niezły opatrunek.
Mike wybuchnął śmiechem, spojrzałam na Jeremy'iego, ale tylko się lekko uśmiechnął *na szczęście*.
-Muszę przyznać, niezła jesteś. -powiedział Jeremy- pokonać BonBona...
-Dobra słodziaki, przestańcie do siebie zarywać i chodźcie na kolację! -zawołał Mike i popchnął mnie na Jeremy'iego. Niestety, staliśmy wtedy przy głównym wejściu do pizzerii (wchodziła grupa ludzi) i wyszło że przytulałam się do niego... *cholera*
-Mike debilu! -wydarłam się na niego i strzeliłam go z liścia. *Tak pięknie wyglądał*

Jeremy tylko się zarumienił. *i dobrze, bo by go ze służby wywalili jakby strzelił Mike'a w mordę. Heh*
Chodźmy coś zjeść, padam z głodu... -powiedziałam, a Jeremy i Mike tylko poszli za mną. Chyba ze sobą gadali, bo słyszałam trochę moje imię. Gdy doszliśmy do kuchni zamówiliśmy sobie pizzę. Usiedliśmy w jadalni przy jedynym wolnym stoliku i gadaliśmy *lubię pizze*. Później graliśmy w butelkę *Tak, była po piwie. Nie, to ja piłam piwo nie chłopaki. Na służbie są jo?* Niestety... wypadło na mnie. Mike wybierał zadania, a on nie oszczędza... *kurde*
*proszę żeby nie było nic z animatronikami, ani pocałunkami bo drugiego bardziej nie lubię...*
-Hmm... pocałuj Jeremy'iego! -powiedział. *Tak, tego mogłam się spodziewać*
-Ale wiesz że tego nie zrobię? -odpowiedziałam.
-Wiem, dlatego każe Ci to zrobić.  *Wal się Mike.*
-A co by było gdybym tego nie zrobiła? -zapytałam.
-Musiałabyś nosić bluzkę z napisem "Kocham Justina Biebera" codziennie przez tydzień.
*No kur...de. Dlaczego nie mogę nosić fartucha z napisem "Let's Eat" ?*
-No dobra... raz kozie śmierć *czy jakoś tak* wstałam z krzesła i... pocałowałam Jeremy'iego. *w policzek!*
 Była już 20 i *niestety* Vincent przyszedł do pracy... ekhm...jadł kolację. *nie widziałam go wcześniej.* Tak, zaczął bić brawo... *dobrze że było już mniej ludzi* Dołączył do niego Mike... i reszta ludzi... przesiadłam się na miejsce obok Jeremy'iego.
-Nie sądzisz że ten świat jest pełen idiotów? -zapytałam go z uśmiechem.
-Sądzę, sądzę... -odpowiedział.
Chyba Mike i Jeremy zapomnieli że są w pracy tiaa...
Eemm... ktoś kradnie pieniądze ... Mike, Jeremy obudźcie się... -zawołałam.
-Ktoś kradnie kase a ty siedzisz? -zawołał do mnie.
-Nie zapominaj że ja nie jestem w pracy. -odpowiedziałam z uśmiechem.
-Bierz pistolet i pomóż nam! Ich jest czterech...
Ludzie rozbiegli się po kątach, a my podbiegliśmy do złodziei.
-Ale wiesz jak się tego używa, nie? -zapytał Mike z dziwnym uśmiechem.
-Tak wiem.
Tia, złodziejami okazała się grupa osiemnastolatków...
-Dziewczyna jako ochrona? Hahah -zawołał jeden.
Mike chyba chciał coś do nich powiedzieć, ale zrobiłam to pierwsza. *piona!*
-Czy byłbyś tak miły i rzucił broń?! -krzyknęłam.
-Nie. Nie byłbym tak miły. -powiedział "złodziej"
-Jeśli nie chcesz po dobroci... -powiedziałam i obaliłam go na podłogę *czyli szkoła policyjna się przydała!" zakułam w kajdanki i dałam do trzymania Vinowi (przybiegł przed chwilą, tak wcześniej nie zauważył). Resztę zakuliśmy w kilkanaście sekund. Zadzwoniłam na policję. Była 21 więc chłopaki kończyli wartę.
- Na razie! -pożegnałam się z nimi ziewając.












                                                                 

Rozdział 3 "Nowy Pracownik"

Następnego dnia gdy przyszła Laura zaczęłam:
-Yyy...Laura...nie szukasz pracy?
-Szukam. A coś się stało? -odpowiedziała.
-Bo...eee...tam gdzie pracuję...yyy...szukają stróża nocnego.
-No to mogę zacząć pracować. -powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
-To świetnie! Ale...yyy...jest możliwość...eee...że coś cię zabije...
-Że co?! Przecież...
-Ale będziesz w jednym biurze z doświadczonym stróżem! -przerwałam jej.
-No dobra... kiedy mam przyjść? -poddała się Laura.
-Na 21. Zapoznasz się z Vincentem i Jeremy'm.
-Dobra. Ale mogę pracować tylko tydzień.
Pożegnałyśmy się. Cały tydzień zleciał bardzo szybko. W sobotę zdjęli mi opatrunki. Został tylko ten na ręce. W niedziele miałam wyjść już ze szpitala. Strasznie się cieszyłam.  Laura codziennie przychodziła do szpitala i opowiadała jak było.

                                        ***
Już dziś niedziela! Cieszyłam się jak dziecko. O 14 wyszłam ze szpitala. Postanowiłam że nie będę budzić Laury i poszłam na nogach. Zastanawiałam się jaki jest Jeremy i podkusiło mnie żebym poszła do pizzerii. Gdy wreszcie doszłam weszłam do środka. Wszędzie biegły dzieci, przy stolikach siedzieli rodzice i rozmawiali ze sobą. Przechodząc przez korytarze tak się zagapiłam że jakiś chłopak wbiegł na mnie. Wyglądał na wystraszonego... miał czapkę z napisem "ochrona".
-Złaź ze mnie! -krzyknęłam.
Chłopak błyskawicznie wstał i otrzepał spodnie. Za rogiem zobaczyłam Mike'a w kostiumie Golden Freddiego śmiał się i nie mógł przestać.
-Mike idioto! -wrzasnęłam
-Przepraszam, ale to było takie śmieszne -odpowiedział śmiejąc się na całą pizzerię.
Odwróciłam się do chłopaka i zapytałam czy nic mu się nie stało.
-Nic mi nie jest. -odpowiedział.
Zobaczyłam plakietkę z napisem "Jeremy"
-To ty jesteś nowym stróżem nocnym? -zapytałam.
-T-tak -odpowiedział.
Przedstawiłam się.
-Dlaczego masz opatrunek na ręce? -zapytał mnie Jeremy.
-Springtrap...
-Przepraszam że zapytałem, ale nie mogłem się powstrzymać -powiedział i uśmiechnął się.
-Nic nie szkodzi. Masz jakiś Apap czy coś na ból? 
Zapytałam i przysiadłam pod ścianą. Ból ręki którą mi operowali sparaliżował mi całą rękę.
-Coś jest w apteczce zaraz przyniosę.
Akurat Mike przechodził korytarzem i powiedział do mnie:
-Widzę że będziesz miała bliznę na tej ręce...
- Spostrzegawczy jesteś.  -odpowiedziałam i cicho się zaśmiałam.
W tym czasie Jeremy przyniósł tabletki na ból i wodę.
-Dzięki.
Wzięłam tabletkę i zjadłam.
-Coś cię boli? -zapytał.
-A jak myślisz?  -odpowiedziałam i wskazałam drugą ręką opatrunek.
-Możesz iść pracować, nie chcę Ci przeszkadzać. Jeśli mogę pójdę do biura. Ok?
-Ok. Ale zawsze mogę ci pomóc.  -odpowiedział i uśmiechnął się.
Poszłam do biura i usiadłam na krześle. Jeremy miał jakieś 20 lat i był nawet sympatyczny...gdy ból przeszedł postanowiłam iść do
domu ale oczywiście chciałam być tu cały czas...


EDIT 3.05.16:
kebab, pozdrawiam

wszystko pisane pod wpływem oranżadek z abc

Rozdział 2 "Po co ci to było? "

Obudziłam się o 21. Ogarnęłam się i była już 22.40, więc pojechałam do pracy. Dziś pracowałam z Vinem, bo Mike musiał gdzieś jechać (chyba, nie słuchałam go). Gdy nastała 12 zaczęłam wartę. Do 4 nic się nie działo, ale o 5 stało się coś strasznego...
Ja i Vin byliśmy w oddzielnych biurach, więc ledwo wiedzieliśmy się przez zakrwawioną szybę. Cały czas patrzyłam na kamery, ale nigdzie nie było go widać.  Chwila nie uwagi i stanął za mną. Był to Springtrap... obróciłam się po woli na krześle i... naprawdę był to Spring. Zemdlałam. Nie mam pojęcia co dalej się działo... obudziłam się na podłodze cała we krwi. Miałam ranę na dłoni z której ciurkiem leciała krew. Zdążyłam tylko krzyknąć:
-Vin! VINCENT! - i znów zemdlałam.

                                      ***
Obudziłam się w szpitalu. Nie wiedziałam co się stało, nic nie pamiętałam. Zobaczyłam na końcu sali Vina i moją przyjaciółkę Laurę rozmawiających z lekarzami. Laura powiedziała coś do Vincenta, a ten wyszedł. Podeszła do mnie...
Dobrze się czujesz? Może ci coś kupić do jedzenia? -zapytała mnie Laura.
- Już trochę lepiej. Nie musisz mi nic kupować, dzięki. -odpowiedziałam.
- Co się stało? -znów mnie zapytała.
-Mały wypadek w pracy...
-Mały?! Dziewczyno to miałaś operację ręki!
-Gdy wyzdrowieje wszystko Ci wyjaśnię, ok?
-Normalnie bym nie ustąpiła, ale ok. -powiedziała.
-Mogłabyś zawołać Vincenta? No wiesz... tego w fioletowej koszuli.
-Jasne. Już i tak muszę iść.  Na razie! Jutro przyjdę. -pożegnała się Laura.
Poczekałam chwilę i przyszedł Vincent.
-C-cześć - przywitałam się.
-Cześć - odpowiedział.
-Przepraszam... -zaczął.
-To nie twoja wina! Mogłeś nie usłyszeć... -przerwałam mu wpół zdania.
Vin nie odpowiedział.  Dopiero za chwilę powiedział.
-Lekarz mówił że jeśli nie będzie infekcji ran wyjdziesz za tydzień. - potrzebujemy więc na ten czas dwóch pracowników... Mike wyjechał w ważnej sprawie na drugi koniec kraju... ja nie dam rady sam. Hej! Może twoja przyjaciółka zgodzi się pracować?
-Zapytam ją jutro,  choć wątpię czy będzie chciała tam pracować. -odpowiedziałam zakłopotana.
-Poczekaj chwilę,  szef dzwoni. -powiedział i wyszedł na korytarz.
Po mniej więcej 15 minutach Vin przyszedł znów do sali.
-Dzwonił szef i... zgłosił się jeden typek do pracy, prawdopodobnie zostanie na stałe.  Pracował dwa lata temu w Freddy Fazbear's Pizza i zna się na animatronikach. Pomyśleliśmy że będzie z tobą w biurze. Chciałabyś mieć kogoś do pomocy? -zapytał.
-Jasne. Przydałby się ktoś...
Dobra muszę lecieć. Do zobaczenia! -pożegnał się.